W SKÓRZE ŻOŁNIERZA

Na "dzień dobry" wydano im mundury i buty, pokazano łóżko w koszarach, a ledwo dążyli się przebrać, zabrano na plac apelowy. Na musztrę. Żadnych luksusów czy specjalnego traktowania. - Czuliśmy się bardzo niepewnie, gdy nagle mieliśmy pierwszy raz w życiu włożyć moro i stać się prawie żołnierzami - mówią chłopcy z II Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Łodzi.

PRZEZ KILKA DNI ŻYLI JAK REKRUCI - WSTAWALI 0 ŚWICIE, ĆWICZYLI, BIEGALI, SŁUCHALI ROZKAZÓW, POZNAWALI WOJSKOWY SPRZĘT. - NIE BYŁO ŁATWO, ALE ZA TO BARDZO CIEKAWIE - UWAŻAJĄ.

WOJSKO OD PODSZEWKI

Na pomysł wyjazdów do jednostki wojskowej wpadł Krzysztof Kwiatkowski, autor książki "Survival po polsku", a jednocześnie nauczyciel i wychowawca w II MOW. - Chciałem, żeby nasi podopieczni zobaczyli wojsko, ale nie takie, jakie można obserwować w czasie dni otwartych koszar - odświętne i przygotowane na gości - mówi. Jego marzeniem było pokazać wychowankom armię od środka, tak by pożyli wojskowym życiem: wybiegli rano na zaprawę, poczuli musztrę w nogach, zjedli razem z żołnierzami obiad w stołówce i uczestniczyli w zwykłym dniu jednostki.
Wybór padł na 37. dywizjon lotniczy w Leźnicy podległy 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej. Nie był to zresztą pierwszy taki wyjazd chłopców z Łodzi. Poprzednio grupa Krzysztofa gościła dwukrotnie w 7. Pułku Ułanów Lubelskich w Glinniku i raz w jednostce w Niepołomicach. Tym razem wychowawcy wybrali grupę 19 podopiecznych. Tych 14-18-latków skierowały do MOW sądy rodzinne za wagarowanie, kradzieże czy rozboje. Teraz zaczynają w ośrodku nowe życie, uczą się w gimnazjum i szkole zawodowej. Żeby przygotować się do pobytu w wojsku, chłopcy obejrzeli film z wcześniejszej wizyty kolegów w jednostce kawalerii powietrznej w Glinniku, nakręcony przez redakcję wojskową TVP Wyjazd do Leźnicy był dla nich nagrodą, nie zaczął się jednak zbyt obiecująco.

UROKI MUSZTRY

- Co, mamy maszerować i robić te wszystkie głupie zwroty?! - buntowali się. Nie byli przyzwyczajeni do posłuszeństwa, podlegania rozkazom, drylu i dyscypliny. Ale podporucznik prowadzący musztrę szybko sobie z nimi poradził. Marsz stał się równiejszy, zwroty sprawniejsze, a cała grupa bardziej zgrana. Chłopcy zapomnieli, że wcześniej narzekali, ćwiczenia zaczęty im się podobać. - Musztra jest podstawą dyscypliny w wojsku i bardzo starałem się dobrze wykonywać polecenia - mówi Łukasz. - Było fajnie nawet wtedy, gdy trzeba było biegać lub robić za karę pompki. Zdaniem Krzysztofa, chłopcy po prostu potrzebują ładu, jasnych relacji i wspólnego poddawania się tym samym poleceniom. Sprawdzianem szybkości, wytrzymałości i zręczności byt tor przeszkód. Niby nic wielkiego, ale biegi i skoki wciągnęły chłopców na całego. - Niektórzy koledzy nie dawali rady, ja też straciłem w pewnej chwili ducha wojownika, ale udało mi się przetrwać - opowiada Marcin. Niesamowite wrażenie robił na nich sprzęt wojskowy. Pierwszy raz w życiu mogli wsiąść do śmigłowca, dotknąć wszystkiego w kabinie, dowiedzieć się szczegółów od pilotów, wziąć do ręki broń, porozmawiać z dowódcą dywizjonu ppłk. Czesławem Skowrońskim.

KRZYSZTOF KWIATKOWSKI WPADŁ NA POMYSŁ WYJAZDÓW CHŁOPCÓW Z OŚRODKA WYCHOWAWCZEGO DO JEDNOSTKI WOJSKOWEJ. JEST ON AUTOREM KSIĄŻKI "SURVIVAL PO POLSKU", A JEDNOCZEŚNIE NAUCZYCIELEM I WYCHOWAWCĄ W II MŁODZIEŻOWYM OŚRODKU WYCHOWAWCZYM W ŁODZI.

Obserwowali też życie jednostki, najpierw z dystansu, potem coraz bardziej stawali się częścią wojskowej społeczności. Każdego dnia śledzili start samolotu An-2. Wyskakiwały z niego niewielkie tobołki, które za chwilę okazywały się żołnierzami podczepionymi do czasz "pieczarek". - Nie wiadomo, kto te skoki bardziej przeżywał, chłopcy czy żołnierze, dla których był to chrzest spadochronowy - mówi dowódca. Chwile grozy przeżyli, kiedy jednemu ze początkujących spadochroniarzy splątały się linki i spadał coraz szybciej, walcząc o wypełnienie czaszy powietrzem. Wszyscy wstrzymali oddech, a kiedy 200 m nad ziemią spadochron rozpostarł się, chłopcy aż jęknęli z ulgi. - Może i ja kiedyś tak skoczę - marzył jeden z nich.

CHĘTKA NA ARMIĘ

Pobyt w jednostce miał nie tylko zapoznać wychowanków ośrodka z życiem wojska, ale także zetknąć ich z dyscypliną, porządkiem i zbiorowym działaniem. Była to dla nich również okazja do zmiany środowiska, a przede wszystkim możliwość przeżycia prawdziwej męskiej przygody. - Wojsko jest dla twardzieli, słabi nie dadzą sobie rady, ale mnie się udało -cieszył się pod koniec pobytu Damian, najdrobniejszy członek grupy. Bywało że w czasie ćwiczeń czy marszu byli bardzo zmęczeni. Ciążyły buty i mundur, nogi odmawiały posłuszeństwa. Ale byt rozkaz, więc szli. - Trzeba wytrwać. Taka próba hartuje charakter potrzebny w życiu, a zwłaszcza w takiej placówce jak ośrodek wychowawczy - uważa Damian. - Zawsze myśleliśmy, że wojsko to nic dobrego, a teraz widzimy, że choć nie jest lekko, można tu przeżyć fajną przygodę - mówili chłopcy. Niektórym tak się spodobało, że po pobycie w Leźnicy na serio zaczęli dopytywać się o możliwość kariery wojskowej. Zdaniem Krzysztofa, dla wielu z nich, zwłaszcza tych, którzy zostali przez życie pozbawieni rodziców i dachu nad głową, zawodowa służba wojskowa jest świetnym rozwiązaniem. Chłopcy, którzy wyjechali do Leźnicy, czuli się wyróżnieni i pytali, kiedy znów odwiedzą jednostkę. Przejęli nawet niektóre nawyki z wojska. Ścielą teraz łóżka pod kant i imponują w ten sposób wychowankom, którzy nie uczestniczyli w zgrupowaniu. Żałują tylko jednego - że akurat w czasie ich pobytu popsuł się symulator lotu. Marzyli, że siądą za sterami trenażera i przeżyją choć taką przygodę lotniczą. Na szczęście dowódcy pomysł spotkań bardzo się spodobał i uznał, że chłopcy powinni przyjeżdżać do jednostki kilka razy w roku. Będzie więc szansa popróbowania innych wojskowych atrakcji.

ANKA DĄBROWSKA
Foto: K. Kwiatkowski


[ strona główna ] [ NOTATNIK KRISKA ] [ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ] [ ABC survivalowca ] [ PRZYGODY i RELACJE ] [ ŹRÓDŁA WIEDZY ] [ DYSKUSJE i ODEZWY ] [ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]