A K T U A L N O Ś C I

Pustynna burza

PUSTYNIA BŁĘDOWSKA. Harcerska szkoła przetrwania

Biegali po Katowicach szukając miejsc i łączników. Po skałkach wspinali się jak kozice. Przez trzy dni sprawdzali siebie w różnych warunkach. Przetrwali.

Kilka miesięcy wcześniej dąbrowska Drużyna Harcerska "Czarna Piątka" zaprosiła do akcji "Pustynna burza" innych harcerzy i grupy paramilitarne. [było też ogłoszenie w miesięczniku "Żołnierz Polski"] Na początku większość z nich zgodziła się, potem chętnych ubyło. "Pustynna burza" miała się odbyć po raz piąty.

Dzień pierwszy: Przetrwaj w dżungli miasta

W piątek 30 kwietnia dziewięć drużyn pojawiło się na starcie w katowickim hufcu: [miejscem startu był dworzec kolejowy w Katowicach] Wiatra i Harcerski Klub Turystyczny - obie z Zabrza, 197 Drużyna Harcerska z Mikołowa, Drużyna Orzeł z Sosnowca, Sami Swoi z Opola, Enigma - drużyna łączona z Łodzi i Wrocławia, [Enigma to drużyna łączona z Łodzi i Mrągowa!] Grot z Siemianowic, Antropos z Tychów i drużyna łączona z Mrągowa i Łodzi. [Jedna Wielka Porażka - taką nazwę obrali - to połączenie Łodzi i Wrocławia!]
Pierwsze zadanie: przetrwać w dżungli miasta, pustyni z betonu. Bez dokumentów, zegarków, telefonów, kart kredytowych i telefonicznych - jedynie z czterema dolarami w kieszeni. [można było posiadać także czapkę i okulary]. Drużyny dostały negatywy jakiegoś miejsca w Katowicach. Każdy inny. Najpierw musieli znaleźć miejsce z negatywu. Ale to dopiero część zadania. Tam czekał na nich łącznik [przychodził o określonej godzinie] i przekazywał następne: pod tym i tym adresem internetowym znaleźć potrzebne informacje. Musieli znaleźć dostęp do Internetu.
Przekazano im kolejne zadanie. O 14:30 trzeba znaleźć łącznika. Miał siedzieć w McDonald'sie. Cechy charakterystyczne: piękna kobieta czytająca gazetę. - Wchodzę do środka, przy stole siedzi dziewczyna i czyta gazetę - mówi Piotr. - Patrzy na mnie, uśmiecha sie pewnie łączniczka - myślę. Siadam obok niej i mówię: Cześć, no to cię odnalazłem. Dziewczyna zarumienia się i spłoszona odpowiada: Ale ja nie wiem o co panu chodzi. Łączniczka siedziała kilka stolików dalej. Niektórzy nie tylko nie wydali pieniędzy, ale jescze zarobili! Oddali krew w "Autokarze - Wampirze" i dostali dziesięć czekolad i dwie paczki kawy - mówi Asia, organizatorka. [chodzi tutaj o "Jedną Wielką Porażkę"]
Potem autokarami na następne miejsce akcji - Pustynię Błędowską. [ktoś zapomniał o kolejnych zadaniach w mieście: biegu przełajowym i wspinaczce] - Ucieszyliśmy się, że to koniec zmagań na ten dzień - mówi Tomek. Za wcześnie. Autokary zatrzymały się 15-25 km przed bazą. Mieliśmy do nich dotrzeć dokładnie o 7 rano w sobotę. Nie wcześniej nie później. [margines błędu +-5 min.] Nieśliśmy ze sobą cały nasz sprzęt. - Dla nas nie była to zabawa - mówi Marek Kałamała z mikłowskiej drużyny. - Zbłądziliśmy. Chyba mieliśmy złe mapy. Kupiliśmy je w EMPiK-u. Nie były zbyt dokładne. Każdego, kogo pytalismy o Pustynię Błędowską, pokazywał inną drogę. Zmęczni o 3 w nocy postanowiliśmy coś zjeść i zdrzemnąć się. Wybraliśmy skwerek przed sklepem. Koledze było zimno, założył na siebie co miał, m.in. czapkę. Po paru minutach podjechali policjanci i wymierzyli do nas z pistoletów. Wzieli nas za włamywaczy! Nie mogli uwierzyć, że chcemy iść na Pustynię Błędowską. Powiedzieli, że to będzie z 50 km stąd. Przedrzemaliśmy dwie godziny i poszliśmy dalej. Do bazy dotarliśmy po 17.
Inni na skraj pustyni dotarli wcześnie. Postanowili do rana przeczekać.

Dzień drugi: Poligon na Pustyni Błędowskiej

W sobotę ekipy miały znaleźć zaznaczone na mapie punkty. Było ich dziesięć. m.in. most linowy, upozorowany wypadek. Tam czekali łącznicy. - Pilnowaliśmy mostu zrobionego z dwóch sznurów - mówi Asia, jedna z organizatorek. trzymasz się górnego, dolnym idziesz. Most zawieszony nad przepaścią. Doszło do nas kilku chłopaków, jeden z powątpiewaniem krzyknął: "Taki  most? To betka!". Skoczył na dolną linę, zachwiał się i... w ostatniej chwili ją złapał. Wisiał tak i wisiał. W końcu wygramolił się z powrotm. Nie przeszedł.
Na jednej z dróg dochodzących do trasy Katowice - Kraków harcerze upozorowali wypadek. Dziewczyna leżała na poboczu, z głowy lała się krew - farba. - Leżałam tak trzy godziny - mówi Marta Szczecińska. - Nikt się nie zatrzymał. Samochody nawet nie zwalniały! A gdyby to był prawdziwy wypadek? W końcu słyszę jakiś ludzi. Jeden mówi, że trzeba zatrzymać samochód i zawieźć mnie do szpitala. Nie wytrzymałam, zerkam, a to harcerze! Jeden wyjmuje telefon komórkowy i próbuje dzwonić na pogotowie. Wstaję i mówię, że to przecież gra, że nic mi nie jest. Oni, żebym leżała dalej, że jestem w szoku. W końcu udało mi się ich przekonać. Okazało się, że to jakaś drużyna nie z naszej akcji. Szli tamtędy. Z naszych nikt mnie nie odnalazł.
Niewiele drużyn znalazło punkty zaznaczone na mapach. Uczestnicy skarżyli sie na złe mapy. Organizatorzy przyznają, że widocznie je źle przygotowali.
O 21 zaczęła się gra nocna. [nie była obowiązkowa, punktowana] Zmęczni włóczyli się z jednego krańca pustyni na drugi. Każda ekipa dostała swoją flagę. Mieli ją obronić przed atakiem konkurencji i zdobyć ich flagi. Ekipy pogubiły się, zbłądziły. Zmęczeni rozbili obozowiska, rozpalili ogniska. Jedna z drużyn wykopała sobie ziemniaki. W nocy spadł deszcz.

Dzień trzeci: Na skałki marsz!

Drużyny przeszły do Jaroszowca. Tam na skałkach mieli zdobywać kolejne punkty. Uczestnicy mieli dwie ściany: łatwiejszą i trudniejszą. 30 minut na każdą. Trzeba było jak najwięcej razy wspiąć się na górę. Harcerzy ubezpieczał i służył fachową poradą dąbrowski speleoklub. Rekordzista wspiął się 21 razy.
Po włażeniu na skałki można było odpocząć i poleżeć na słoneczku. Niektórzy uczesticy robili sobie wycieczki po okolicy, inni strzelali z pistoletu nabojami ze styropianu. [tak w zasadzie to trzeba było szukać w czasie wspinania punktów i spisywać informacje dotyczące różnych rzeczy - patrole często się dzieliły]
- Potem zabraliśmy ich na pobliski basen - mówi Joanna Bryła, organizatorka. - Ale nie byliśmy tam wyłącznie dla zabawy! Zrobiliśmy grę "na ile jesteś w stanie zaufać". Uczestnicy mieli zawiązane oczy, a ich dowódcy mieli ich doprowadzić do brzegu basenu i kazać wskoczyć. Niektórych ciężko było przekonać, że nic im się nie stanie, że mogą zufać swoim dowódcom, no i samym sobie.
Wieczorem powrót na pustynię i ognisko. Wszyscy na to czekali. Nie tylko dlatego, że było już po wszystkich zmaganiach i spokojnie można było usiąść, zjeść kiełbasę usmażoną na ogniu, ale również dlatego, że można było posłuchać Krzysztofa Kwiatkowskiego, autora książki "Survival po polsku". - Rzuceni na pustynię czy w góry, uczymy się przede wszystkim samych siebie. Dostrzegaamy swoje mocne i słabe strony - mówi Kwiatkowski. - Uczymy się współdziałania. Bo to nie lada sztuka przejść przez ekstremalne warunki bez skonfliktowania się z  innymi i ze światem.

Dzień ostatni: Ile jesteśmy warci?

Na poniedziałkowym apelu przyznano nagrody. Trzecie miejsce zajął patrol połączony Łódź - Mrągowo [Łódź - Wrocław Jedna Wielka Porażka], drugie Warta z Zabrza. Enigmie przyznano pierwsze miejsce. Zwycięzcy dostali polary, plecaki, karimaty.

NINA BOCHENEK
GAZETA WYBORCZA Wtorek 4 maja 1999

"Prasówka": Maciej Szabłowski (Kuzyn)

[ strona główna ] [ NOTATNIK KRISKA ] [ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ] [ ABC survivalowca ] [ PRZYGODY i RELACJE ] [ ŹRÓDŁA WIEDZY ] [ DYSKUSJE i ODEZWY ] [ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]