No i sobie faktycznie odpocząłem

Fredi


[Powrót do: Przygody]

No i sobie faktycznie odpocząłem.

Święta były sympatyczne i rodzinne, a zaraz po nich wyjechałem nocnym pociągiem w Bieszczady. A tam przez dwa dni zmagałem się z deszczem i ogromnym wiatrem. Trasa: Kalnica (cały czas czerwony szlak) - Smerek (noc pod namiotem, tam również zauważyliśmy pierwszy raz ślady misia).

Następny dzień - droga grzbietami na Połoninę Wetlinską, godzinna przerwa na jedzonko w Chatce Puchatka i dalej czerwonym przez Połoninę Caryńską, którą przechodziliśmy i schodziliśmy z niej już nocą do Ustrzyk Górnych. Noc na kwaterze w celu wysuszenia i w następny dzionek - powrót do domciu.

Może i krótko, ale tyle wrażeń i ekstremalnych przeżyć w tak krótkim czasie to jeszcze nie miałem. To były naprawdę ekstremalne warunki, a po za tym z kumplem złamaliśmy kilka podstawowych zasad wędrówek w górach (no, ale cóż wszystkiego trzeba spróbować).

Pokrótce opowiem te dwa dni:

Lądujemy busem (który się wlókł niesamowicie) ok. południa w Kalnicy i ruszamy czerwonym na Smerek.

Na pierwszy strumień (4-5 m szerokości) natrafiliśmy zaraz po wejściu na szlak i nie było możliwości go ominąć, więc padła propozycja: boso albo w butach. Jacek poszedł boso, a ja chcąc sprawdzić nowy wosk do butów przelazłem jak stałem. Dalej wspinaczka. Mokry śnieg i błoto, to normalka, czasem śnieg jest do kostek, czasem większy. Idziemy równo, o 15.oo lądujemy na Smerku (tak nam się zdaje), rozkładamy namiot, na łące parę metrów niżej, bo myśleliśmy, że nie będzie tak wiało, ale wiatr zmienił trochę kierunek. O 18.3o idziemy spać i śpimy tak do 8.oo, o 10.oo wymarsz, przed którym musieliśmy jeszcze łapać namiot, który zaczął nam uciekać. Cała droga to deszcz i ogromny wiatr, przypuszczalnie dochodził do 100 km/godz., po kilkunastu minutach trafiamy na... szczyt Smerek, i dalej leziemy na Połoninę Wetlińską - nawet był śnieg na szlaku, taki do kostek, czasem ciut większy.

1/2 godziny od Chatki Puchatka trafiamy na dwóch militarnych wariatów idących w przeciwnym kierunku. Na Połoninie Wetlińskiej, to my, dwa prawie 100-kilowe klocki, prawie łataliśmy, a na błotnistym podłożu po prostu jechaliśmy z wiatrem. Odpoczynek robimy w schronisku Chatka Puchatka - akurat na zjedzenie po konserwie i wypicie herbaty (napełniamy również termos herbatką). Ruszamy o 2.oo - GOPR-owiec stwierdził, że powinniśmy dojść do Ustrzyk Górnych najpóźniej o 18.oo.

Teraz godzina schodzenia do Rowisk (czy Rowów) Górnych, po śliskim i stromym szlaku, pełnym błotka i mokrego śniegu. Wielokrotnie kontuzjowani, ale zeszliśmy. Dalej idziemy na Połoninę Caryńską, szlak zapowiada się ciekawie, łagodnie i po drodze mamy bardzo sympatyczne strumienie i wodospadziki. Malownicza okolica.

Później zaczyna się podejście na Połoninę, znów dużo błota, potem śnieg, coraz więcej śniegu, i ciągle ślisko, bardzo ślisko... Osiągamy górkę o godzinie 17.oo, mała przerwa na batonika i herbatkę, wstajemy - a tu jest już ciemno.

Kolega nie ma latarki (już mu zapowiedziałem, że gdy nie będzie miał ze sobą latarki, to nigdy więcej z nim nie ruszę, a on mi zapowiedział abym następnym razem nakopał mu do dupy, gdyby chciał iść nocą po górach), latarkę mam tylko ja, małą, kątowa, na paluszki, ale wystarczającą. Zastanawiamy się nad powiązaniem się wzajemnie liną, ale rezygnujemy z pomysłu, bo jeszcze razem byśmy gdzieś padli. Wyciągam z plecaka światełka chemiczne, czerwone i niebieskie. Czerwone przywiązuję sobie do kurtki, aby kolega mnie widział, niebieskim - Jacek przyświeca sobie drogę (czerwony kolor nie daje tyle światła) i to go ratuje.

Idziemy, jest ciężko, bo oprócz ciemności, mamy świadomość, że po obu stronach są strome zejścia. Szlaku szukamy na wyczucie, pełno kamieni i błota, mokry śnieg i kałuże, wszędzie ślisko. Po jakimś czasie spotykamy grupkę mundurowych (przypuszczam, że nie harcerze, ale jakaś grupa paramilitarna), z daleka mignęło mi tylko światełko, potem już tylko ciemność. Gdy doszło do spotkania na szlaku, poczułem się nieco dziwnie (ale to już po tym jak odeszli). Podchodzili do nas po ciemku, na czele dziewczyna i chłopak. Z nimi rozmawiałem, a gdy odchodziliśmy zauważyłem dopiero kolejne osoby - nie wiem dlaczego pogasili latarki, może ze strachu, a może mieli nieczyste zamiary, tego się już nie dowiem.

Po kolejnych kilkunastu minutach padły mi baterie w latarce, a do tego się poślizgnąłem, więc kolega widząc moje czerwone światełko dziwnie lecące na bok i upadające, troszkę się przestraszył. Zmieniłem baterie i dalej już szliśmy w jasnym świetle.

Ważne, że szliśmy dalej i to głównie dzięki śladom na śniegu. Im niżej schodziliśmy, tym więcej było wody, aż w końcu schodziliśmy do Ustrzyk strumieniami, ale wtedy już nie zwracaliśmy na to uwagi, bo i tak byliśmy mokrzy, łącznie z wnętrzem plecaka.

Do tego miałem w plecaku rewolwer sygnałowy i amunicję szczelnie zamknięta w torebce. Była oblepiona taśmą, ale amunicja i rakiety zamokły, taki był inteligentny deszcz.

Po zejściu do Ustrzyk Górnych, po godz. 8.oo, dowiedzieliśmy się, że zimą nie ma tam żadnego czynnego schroniska, poszliśmy więc do Hoteliku "Białego", gdzie kobieta (mając ponad połowę wolnych pokoi) nie chciała nam wynająć niczego na jedną noc.

Zrobiliśmy jej awanturę i poszliśmy do dyrekcji BPN i tam również zrobiliśmy wielką awanturę, po czym poszukaliśmy kwatery prywatnej i trafiliśmy na świetnego gościa nazwiskiem Wrzyszcz. Dostaliśmy ładny pokoik z olejakiem i gorącą wodą w łazience za 20 zł. Było super, całą noc suszył się sprzęt i ubrania, w których mieliśmy wracać do domciu. Następnego dnia zwiedziliśmy wioskę i wróciliśmy do Zagórza na pociąg.

Podroż minęła sympatycznie.

Widzieliśmy ślady niedźwiadka i powiem, że było to niezłe przeżycie, bo gdy już stwierdziliśmy, co to takiego, to zaczęliśmy się nerwowo rozglądać, bo w końcu niedźwiadek który się obudził zimą, to jest głodny i pewnie nieźle wku....

Ale go nie spotkaliśmy.

Zamiast tego znaleźliśmy tropy wilka albo raczej kilku, i miejsce w którym nocowały dzień wcześniej, całkiem niedaleko zresztą od naszego namiotu.

Widoków nie było, bo chmury były niesamowite i widoczność na jakieś 10 m.

A "sylwka" spędziłem już spokojnie w domciu z dziewczyną - o północy napiłem się szampana i wystrzeliłem rakiety, i poszedłem spać.


[ strona główna ] [ NOTATNIK KRISKA ] [ AKTUALNOŚCI... ]
[ FILOZOFIA SURVIVALU ] [ ABC survivalowca ] [ PRZYGODY i RELACJE ] [ ŹRÓDŁA WIEDZY ] [ DYSKUSJE i ODEZWY ] [ RÓŻNOŚCI ]
[ ENGLISH VERSION ]