ARNHEM 1944




Kol. Władysław Stasiak
Warszawa

Szanowny kolego!

Zgodnie z zapowiedzią przesyłam swoje uwagi do Jego książki "W locie szumią spadochrony".
Moje zainteresowanie tematem desantu powietrznego pod Arnhem było szczególnie duże
tuż po powrocie do kraju w 1946 r., gdyż jako uczestnik bitwy wiedziałem o niej zrazu tylko tyle,
co sam widziałem, słyszałem i przeżyłem.
Do tego, w czasie odwrotu za rzekę w nocy z 25 na 26 września dostałem się do niewoli,
gdyż osiągnęliśmy brzeg Renu tuż przed świtem i widzieliśmy tylko ostatnie odpływające łodzie.
Do Anglii wróciłem z niewoli dopiero w maju 1945 r. i skierowany zostałem wraz z innymi towarzyszami
do Ośrodka Zapasowego Brygady w Szkocji, w znanym mi już z podchorążówki Elie -
a nawet do tegoż budynku, w którym mieściła się podchorążówka, dokładniej do Earlsferry House.
Długo tam miejsca nie zagrzałem i trafiłem na studia w Cooperative College w Stamford Hall,
skąd zdecydowałem się na repatriację w 1946 r.
Nie miałem więc prawie okazji uzupełnienia własnego wizerunku działań pod Arnhem,
ani z rozmów z kolegami, ani publikacji - dopóki, już w Polsce,
nie przeczytałem artykułu Małaszkiewicza w dwu zeszytach kwartalnika "Wojskowy Przegląd Historyczny"
oraz książki "Polscy spadochroniarze. Pamiętnik żołnierzy" przesłanej mi z Londynu.
Później już zapoznawałem się z wszystkimi prawie publikacjami wydanymi kolejno u nas w kraju.

Plastycznie uzmysłowiłem sobie na dobre wygląd pola bitwy dopiero podczas pobytu
na wrześniowych obchodach bitwy na zaproszenie Holendrów (lata '85, '89 i '90).
Zjeździłem wtedy i schodziłem, także w samotnych wędrówkach, cały prawie teren działań w 1944 roku.
Jestem przekonany, że powinienem jeszcze raz przeczytać ważniejsze opisy bitwy,
i dopiero wtedy miałbym możliwie pełny jej obraz. Mógłby dorzucić, że w 1944 roku poruszaliśmy się
po dość ograniczonym obszarze i głównie nocą, kiedy niewiele było widać.

Pomimo, że książka Kolegi ukazała się dopiero w zeszłym roku,
a więc dopiero po kilku wcześniejszych pozycjach, czytało mi się ja bardzo dobrze.
Nota bene ciekawi mnie, co Kolega robił w cywilu po opuszczeniu szkoły podchorążych rezerwy?
Ja maturę robiłem w 1935 roku w Lublinie;
mego ochotniczego zgłoszenia do wcześniejszego odbycia służby wojskowej nie przyjęto
(chyba ze względu na wadę wzroku), wobec czego poszedłem na studia
(w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie),
w 1938 roku uzyskałem absolutorium i rozpocząłem w stolicy pracę w spółdzielczości
przygotowując jednocześnie rozprawę magisterską.
Ciągle nie miałem za sobą służby wojskowej.
We wrześniu 1939 roku na wezwanie płk Umiastowskiego opuściłem Warszawę udając się na wschód.
W Brześciu/n B. mieszkali moi rodzice. Mówiąc dalej skrótowo - stamtąd trafiłem do więzienia i łagru,
a po tzw. amnestii do kołchozu w Kazachstanie, do Kirgizji i Uzbekistanu,
wreszcie do Armii Polskiej na Wschodzie i z nią do Iranu oraz Iraku. Stąd okrężną drogą przez Indie
i Płd. Afrykę dotarłem w wojskowej grupie do Szkocji na kilka dni przed śmiercią generała Sikorskiego.
Oczywiście nie miałem ze sobą żadnych świadectw dokumentujących moje wykształcenie.
Dopiero już jako żołnierz 1 SBS zgłosiłem się wraz z innymi na tzw. egzamin eksternistyczny,
który odbył się w Szkocji, w polskim liceum żeńskim w Dunalastair House koło Pitlochry.
W ten sposób w listopadzie 1943 roku uzyskałem po raz drugi w życiu "świadectwo dojrzałości",
które zresztą, skazało mnie na podchorążówkę.

Po przeczytaniu książki Kolegi napisałem ponad dziesiątkę uwag szczegółowych,
dotyczących 1 SBS i bitwy a podanych poniżej. Chciałbym także zadać parę pytań w nadziei,
że uzyskam na nie bezpośrednią odpowiedź.
Pozwalam sobie wyodrębnić je pogrubioną kursywą, aby ułatwić wyłowienie ich z całości.
Uwagi są związane z miejscem, z którego spoglądałem na krajobraz bitwy:
byłem szarym żołnierzem i nie miałem wglądu w to, co działo się wyżej.
Niektóre uwagi wiążą się z moimi lekturami.

Inicjatorem tych uwag stał się mój syn, Krzysztof, który ofiarował mi książkę Kolegi.
Pewnie bym ją przeoczył ku swemu żalowi.
A swoją drogą szkoda, że nasze środowisko byłych żołnierzy Brygady w kraju
nie zostało poinformowane o pokazaniu się książki...
Otóż Krzysztof wręczając mi książkę poprosił, abym spisał uwagi tak, by on orientował się,
jakimi drogami chadzał jego ojciec.
Ja zaś w miarę czytania czułem narastającą chęć podzielenia się swymi uwagami także z Panem.

Książka Kolegi staje się (w pewnym sensie) źródłem historycznym dla tych,
którzy będą chcieli zająć się szczegółami epizodów II wojny światowej.
Nakład 9650 egz. nie jest mały jak na dzisiejsze czasy, ale też nie taki wielki.
Może zajdzie potrzeba wznowienia a przy okazji uzupełnienia i poprawienia tekstu -
i chociaż część moich uwag będzie mogła być wykorzystana.
Uwagi swoje i pytania podaję kolejno, tak jak one mi się nasuwały w miarę czytania książki.


Legitymacja Krzyż Walecznych

Rozmiar: 112921 bajtów

Rozmiar: 107699 bajtów


Świadectwo ukończenia kursu podchorążych
Wniosek o przyznanie Krzyża walecznych
Dalej o ojcu



Powrót do poprzedniej strony
Powrót do pierwszej strony



Strona utworzona dnia 28-09-2002
przy pomocy programu Pajączek 2000 PRO